Statystyka

piątek, 6 września 2013

# 147. Zayn.

Kocham Was, pamiętajcie. Przypomnijcie sobie o mnie, kiedy będzie źle. Będę w Waszych głowach i nie pozwolę, by coś Wam się stało.

Stop. Koniec. Nie ma mnie. Uciekam. Przed Tobą. Przed sobą. I przez nas, o których teraz mogę tylko pomarzyć. Umieram. Co dzień coraz wyraźniej. Jutro już mnie nie będzie. Żegnaj.

Z Perrie znałem się już dobre dziesięć lat. Nasi rodzice poznali nas, a sami spotkali się kiedyś w firmie mojego ojca. Skomplikowane, ale zrozumiałe. Byliśmy nierozłączni. Gdzie Ona, tam i ja. Papużki nierozłączki. Kochałem Ją, a Ona szanowała mnie. Niezwykle wyraźnie rysowała się nasza zależność od siebie. A przecież na tym polega miłość.

Nie pamiętam momentu, kiedy uznaliśmy, że powinniśmy przedstawiać się jako para. Wyszło to spontanicznie i było tylko formalnością, gdyż od jakiegoś czasu bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Chcieliśmy trwać ze sobą i dla siebie. Tak było najlepiej, by zachować szczęście.

Nic nie powinno zburzyć tak mocnego związku, ale u nas tak właśnie się stało. Ale od początku.
Byliśmy ze sobą już sześć, a może nawet siedem lat. Byliśmy dorośli. Codziennie kroczyliśmy dumni z tak długiego stażu. Planowaliśmy ślub, potem dzieci - jak normalna dojrzała para. Chyba, że ja sobie tak to wszystko tylko wybrażałem.

- Perrie, doskonale wiesz, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Jesteś dla mnie niczym narkotyk dla narkomana. Niczym słońce dla kwiatów. Gdyby nie Ty, nie potrafiłbym żyć. Byłbym zwiędłym tulipanem, nikomu nie potrzebnym. Niechcącym niczego, oprócz Ciebie. Skarbie, czy zechciałabyś zostać moją żoną ? - łzy cisnęły mi się do oczu, gdy patrząc w oczy dziewczyny powtarzałem, jak bardzo jest dla mnie ważna. 
- Zayn ... Ja też bardzo mocno Cię kocham. Nie wyobrażam sobie innego męża czy innego ojca dla moich dzieci. Może i nie jesteś idealny, ale dla mnie najbardziej wyjątkowy. A wyjątkowość w tych czasach wysoko się ceni, kochanie. Tak. Zostanę Twoją żoną - popłakała się. Po prostu emocje dały górę - Będę z Tobą w zdrowiu, czy w chorobie. W szczęściu i nieszczęściu. Będę, niezależnie od tego, jak będzie nam się powodziło. Chcę być szczęśliwa, a to może mi zagwarantować tylko Twoje silne ramię i ręce składające się do uścisku. Przytul mnie, Zayn i zrób ze mnie szczęściarę.

Przytuliłem Ją. Nawet, jeśli by o to nie prosiła, i tak bym tak uczynił. Ta bliskość dawała mi poczucie spełnienia i nadzieję, że mam blisko siebie prawdziwe niebo. 

Potem było jeszcze bardziej kolorowo. Ustaliliśmy, że nasz ślub odbędzie się latem. Nie lubiliśmy zimy, a ja nie chciałem, żeby Perrie zmarzła mi w swojej białej sukni. 

Zaprosiliśmy bardzo dużo gości. Ale nie ilość miała nas uszczęśliwić, a ich bliskość i wsparcie w tak ważnym dla nas dniu. 
Zarezerwowaliśmy niewielki kościółek. Piękny, a zarazem tak skromny, że trudno uwierzyć w jego piękno. Wiedzieliśmy, że to jest miejsce, które zapamiętamy na całe życie.

Przyszła kolej na nasze stroje. Ja, za namową mojej mamy i przyszłej teściowej, kupiłem dość skromny, jednakże bardzo elegancki garnitur w odcieniach granitu. Nie miałem pojęcia, jaką suknię kupi Perrie. Nie chciała, żeby zobaczył Ją na przymiarkach, wedle tradycji. Nie sprzeciwiałem się. Wiedziałem, że cokolwiek by tylko ubrała i tak będzie wyglądała olśniewająco.

Nadszedł Ten Dzień. Byłem okropnie zdenerwowany. Przespałem może trzy godziny. Stres nie pozwolił mi na więcej odpoczynku. Msza ślubna miała odbyć się o godzinie piętnastej trzydzieści, zatem już od samego rana ruszyły ostatnie przymiarki, rodzice kontrolowali pracę dekoratorów kończących pracę, a moi przyszli teściowie sprawowali nadzór w kuchni. 

Ubrany w garnitur, uczesany, tak jak prosiła Perrie, wyruszyłem do kościoła. Część gości weselnych zajęła już ławeczki. Ja stanąłem tuż przed ołtarzem, w oczekiwaniu na moją przyszłą żonę. Moje nogi zaczęły się trząść, gdy ujrzałem Ją prowadzoną do mnie przez ojca. Miała na sobie skromną i delikatną suknię, utrzymaną w najbielszej bieli, jaką kiedykolwiek widziałem. Włosy spięte miała w koczek, a jeden z kosmyków niesfornie wymknął się z uczesania. 

Szła powoli, stawiając delikatnie swoje małe stópki odziane w bielutkie pantofelki. W końcu dotarła do mnie, a Jej ojciec przekazał mi Ją, dając do zrozumienia, że daje mi swoje największe szczęście. I dla mnie Perrie była skarbem, więc ująłem leciutko Jej dłoń. Spojrzałem w jej niebieskie oczy. Nie widziałem w nich szalonego szczęścia, jedynie strach i niepewność. Byłem przekonany, że stresuje się tak samo jak ja.

Ksiądz rozpoczął mszę. A ja cały czas trzymałem dziewczynę za rękę. Czułem mniejszą obawę, dawała mi poczucie bezpieczeństwa i spokój. Nadszedł moment przysięgi. Wstaliśmy.

- Powtórzcie za mną słowa przysięgi. Niech pan zacznie - poprosił kapłan.
- Ja, Zayn Malik, biorę sobie Ciebie, Perrie Edwards za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Boże Ojcze Wszechmogący i wszyscy święci - nie poznawałem swojego głosu. Jeszcze nigdy mi tak nie drżał. Czułem, że właśnie trwa najwspanialszy moment mojego istnienia.

- Teraz poproszę pannę młodą o powtórzenie przysięgi.
Perrie głośno przełknęła ślinę i zaczęła mówić.
- Ja, Perrie Edwards, biorę sobie Ciebie, Zaynie Malik za ... - urwała. Nastała grobowa cisza. Spojrzałem na dziewczynę, żądając, by wyjaśniła mi, o co chodzi.
- Ja tak dłużej nie mogę ! - krzyknęła i wybiegła z kościoła.
Stałem przez moment jak posąg. Biegnij za nią, debilu! Ruszyłem za swoją niedoszłą małżonką. 
- Perrie, stój! Wyjaśnij mi, dlaczego to zrobiłaś ! - wykrzyknąłem, kiedy tylko ujrzałem biegnącą pannę młodą. 
Ludzie z zaciekawieniem obserwowali to dość dziwne zajście, ale całkowicie mnie to wtedy nie obchodziło.
- Chcesz wiedzieć ?! Naprawdę chcesz wiedzieć ?! - spojrzała na mnie, a jej głos stopniowo ucichł - Nie kocham Ciebie, Zayn. Nie kocham, rozumiesz ! 
Zerknąłem na Nią z niedowierzaniem. Czułem palące mnie pod powiekami łzy.
- Jak to jest możliwe ? No jak, kurna ?! Powtarzałaś, jaki jestem dla Ciebie ważny, ale dzisiaj uciekasz mi sprzed ołtarza. Dlaczego mi to robisz ?
- Nie kocham Cię - powtórzyła, jak zacięta płyta w zepsutym gramofonie - Mam ... mam kogoś, na kim bardziej mi zależy.

Ostatni raz spojrzała w moją stronę i pobiegła przed siebie. A mnie zabolało. Miała innego. Starałem się być dla niej wszystkim, a ona nie uszanowała tego. Spędziła ze mną większość swojego życia, by uciec tuż przed złożeniem przysięgi małżeńskiej. Przestałem żyć.


Cisza. Koniec. The End wyświetlane w końcówce trwania. Nie mam serca, bo całe oddałem Jej. Nie mam czym kochać, a  nawet jeśli by miał, nie pokochałbym. 
Zacząłem być narkomanem czującym głód. Nie miałem tego, co potrzebne mi do życia. Stałem się przytaczanym wcześniej tulipanem bez życia. Bez Niej. Nie wiem, czy wciąż mi na Niej zależy, bo straciłem rozum. Nie wiem, kiedy było nasze ostatnie spotkanie, ani którego dzisiaj jest. Po co mi to, skoro i tak nie mam po co istnieć. Niepotrzebnie marnuję ludziom tlen. Jestem intruzem. Nikomu nie potrzebnym śmieciem. 
Nie chcę tak dłużej.

Dwa kroki i stoję na barierce. Nie byle jakiej. Na barierce, będącej dla mnie drzwiami do szczęścia i ulgi w cierpieniu. Na barierce mostu w Londynie. 

Widzę London Eye, które kręci się i kręci. Big Ben akurat zaczyna swoją północną pogawędkę. A Tamiza płynie cichutko. 

Tylko jeden krok. Mały krok dla człowieka, wielki dla kogoś takiego, jak ja. Wysuwam nogę. 
Wciąż się waham. Rozglądam się dookoła. Nikogo nie widzę. Jest cisza. I dobrze. Nie chcę, by ktoś widział, jak cierpię.

Wystarczy JEDEN krok. Wciąż kurczowo trzymam się dłońmi górnej części barierki i wciąż się waham. 
Spoglądam na zegarek. Trzy minuty po północy. Idę. Będzie tam na mnie ktoś czekał? Nie? Doskonale. Nikt nie zada mi więcej cierpienia niż Ty, Perrie Edwards. To dla Ciebie robię ten krok. Dla Nas ...

Poszedłem. Nie żałuję. Nic nie czuję. Ani radości, ani smutku, ani tym bardziej cierpienia. Jest idealnie.
Dowiedziałaś się. Płaczesz. Ale dlaczego, kochanie? Nie płacz za mną. Nie płakałaś, gdy powiedziałaś coś, co zraniło mnie dogłębnie. 
Idź przez życie z nim, a mną wcale się nie przejmuj. 
Zapomnij. 
Do nie zobaczenia, skarbie. 
Żegnaj.

/ Jest dobrze. Póki co. Czuję się dziwnie. Ale to normalne, prawda. Chcę uciec. Przyjmie mnie ktoś pod swój dach? Tak ładnie proszę.

Czekam na komentarze. Dzięki nim wciąż piszę, uwierzcie x

D. xx

6 komentarzy:

  1. Moje zdanie : Ostatni. Raz. Opowiadałaś. Mi. Treść. Imagina -.-
    To nie to samo, co czytanie z nieświadomością zdarzeń :<
    GREAT :D
    ~ A.T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama.Chciałaś.Więc.Nie.Marudź.

      Dziękować i zwijać na mecz.

      ` Dominika Anna Antonina Horan x

      Usuń
  2. OMG!Genialny imagin.Chyba najlepszy jaki czytałam.Czekam na kolejne.Zapraszam na ja-jestem-cudem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ;3 czekam na kolejnego imagina o Zaynie

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko!!! BOSKI JEST TEN IMAGIN!!!!! <3

    OdpowiedzUsuń

Szablon by S1K